Recenzja filmu

Moje wielkie greckie wesele 2 (2016)
Kirk Jones
Nia Vardalos
John Corbett

Wiele hałasu o nic

Stojąca za projektem Nia Vardalos (scenarzystka, gwiazda i producentka wykonawcza) najwyraźniej błędnie odczytała przyczyny klęski sitcomu "Moje wielkie greckie życie". Musiała uznać, że powodem
Amerykańskie kino ogarnięte jest falą nostalgii. Na ekrany masowo powracają bohaterowie, którzy rozbudzali wyobraźnię dwie, trzy dekady temu. Dlatego też pojawienie się kontynuacji "Mojego wielkiego greckiego wesela" nie może dziwić. W końcu oryginał był kinowym fenomenem. W amerykańskich kinach grano go przez rok, z czego ponad siedem miesięcy spędził w pierwszej dziesiątce box-office'u. Niestety, twórcom "Mojego wielkiego greckiego wesela 2" nie udało się odtworzyć klimatu oryginału.


Stojąca za projektem Nia Vardalos (scenarzystka, gwiazda i producentka wykonawcza) najwyraźniej błędnie odczytała przyczyny klęski sitcomu "Moje wielkie greckie życie". Musiała uznać, że powodem była nieobecność w serialu Johna Corbetta (reszta gwiazd stawiła się na planie). Oczywiście jego brak nie pomógł projektowi, ale jak pokazuje "Moje wielkie greckie wesele 2", nie to było głównym problemem telewizyjnego show. Kinowa kontynuacja - tak jak wcześniej serial - jest głośnym, ale chaotycznym przedsięwzięciem.

Vardalos najwyraźniej zapomniała, że bałagan w życiu bohaterów trzeba narracyjnie uporządkować. Scenarzystka żongluje więc różnymi wątkami licząc, że złoży się to na bogaty portret wielkiej rodziny, której członkowie wszędzie wściubią nos. Ale przeliczyła się. Zamiast uroczej, ciepłej i zabawnej komedii otrzymaliśmy kakofonię, od której pękać będzie głowa. Twórcy miotają się, próbując jednocześnie opowiedzieć o syndromie opuszczonego gniazda, o młodych pokoleniach powtarzających bunty swoich rodziców, o szacunku, tajemnicach i rodzinnych więzach. Ale nic z tego nie wybija się ponad ogólny harmider. Vardalos i Kirk Jones nie potrafią nawet zdecydować się, co ich tak naprawdę śmieszy, więc wrzucają do jednego wora wszystkie komediowe pomysły, jakie przyjdą im do głowy. Dlatego też żarty ze starych ludzi, którzy nie potrafią korzystać z komputerów, sąsiadują z gagami o staruszkach zanurzonych w świecie mediów społecznościowych i internetowego hazardu.


I co z tego, że większość bohaterów jest sympatycznych? Nawet jeśli chciałoby się ich poznać bliżej, to nie ma na to szans. Postacie sklejają się w jedną galaretowatą masę stereotypów, a poszczególne jednostki można zidentyfikować pojedynczymi epitetami. W przypadku członków rodziny Portokalos można co najwyżej liczyć na zaspokojenie ciekawości i poznanie odpowiedzi na pytanie, jak potoczyły się losy bohaterów pierwszej części. Czy jednak są osoby, które naprawdę zadawały sobie to pytanie? Gorzej jest z nowymi postaciami. Nie sposób na przykład zrozumieć, dlaczego zaangażowano Roba Riggle'a. Ci, którzy oglądają amerykańskie komedie, doskonale wiedzą, że potrafi on być bardzo zabawny. Tymczasem tutaj stoi i próbuje stoicko wytrzymać napór kiepskich dowcipów o głośnych Grekach. Podobnie po macoszemu potraktowany jest John Stamos, który pojawia się chyba wyłącznie w ramach promocji serialu "Dziadek z przypadku" (któremu każda reklama bardzo się przyda, bo oglądalność nie jest rewelacyjna).

Wyjątkiem jest ciotka Voula w żywiołowej interpretacji Andrei Martin. Jest niczym przeciąg, który wywiewa stęchliznę przebrzmiałych pomysłów uskutecznianych w desperackiej próbie uczynienia z filmu rzeczy mającej znaczenie dla współczesnego widza. Martin samodzielnie broni komedię przed totalną porażką. I na więcej nie można było chyba liczyć.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones